Archiwum lipiec 2008


No i mamy problem
Autor: mistrz_patelni
31 lipca 2008, 11:40

Nasza służba zdrowia ostatnio, podczas „rutynowych” badań zaobserwowała u mnie coś (nadal nie wiem co) co kazało im mnie zakwaterować w szpitalu na całe 4 dni. Jak się pewnie domyślacie nie byłem z tego powodu zbytnio szczęśliwy. Zapewniano mnie, że nawet nie zauważę jak to szybko zleci. Z doświadczenia wiem, że jeżeli ktoś wam mówi coś w tym stylu to znaczy, że kłamie. I w tym przypadku nie było inaczej.

Po badaniu dostałem skierowanie na moją wycieczkę do szpitala z datą, która oczywiście mi średnio pasowała, ale w końcu to nie wakacje.

Istnieje taka nie pisana zasada, iż osoby które wybierają się do szpitala są odwożone/odprowadzane przez najbliższych. Z czasem grono tych osób powiększona o „dziewczyny”, sekretarki, asystentki kochanki itd.

W moim przypadku zgadnijcie co się stało. W szpitalu miałem się stawić (nie mam pojęcia dlaczego) o godzinie 14:00, pomyślałem – wykonalne. Nie wziąłem tylko pod uwagę zasad jakimi kierują się moi rodzice. Otóż moja kochana Mama udając, że nie wie o całym wydarzeniu udała się do pracy o 6:30. Rozumiecie! 6:30!? Dzień przed siedziałem w swoim ulubionym fotelu i delektowałem się swoim ulubionym daniem, czyli 2 dniową Super Supreme z Pizzy Hut i prowadziłem z rodzicami długą i bezsensowną rozmowę mającą na celu zapewne uspokojenie mnie. Tak bardzo się uspokoiłem, że nim zauważyłem okazało się, że ojcu również coś wypadło. O!? To ci niespodzianka. Faktycznie ojciec bardziej się przyłożył bo stwierdził, iż musi nagle lecieć do Wrocławia. Oczywiście jedyny pasujący samolot było o 8:30 rano. Pewnie pilot tego samolotu też miał komuś pomóc w dostaniu się do szpitala. Chyba nie muszę wam mówić kto odwiózł ojca na lotnisko.

 

Po powrocie do domu, trwało to aż 2 godziny, były lekkie utrudnienia w ruchu poszedłem spać. Mój plan był następujący. Chciałem spać do godziny 12, wykąpać się, spakować i zamówić taksówkę. Oczywiście plan nie był doskonały ponieważ zapomniałem nastawić budzika i zaspałem. Moje przebudzenie nastąpiło o 12:50. To jeszcze nie koniec świata ale….

Cudowne panie za wszelką cenę nie chciały podesłać mi taksówki w czasie nie krótszym niż 2 godziny. Ludzie nic nie trwa 2 godziny! Przecież ja nie mieszkam w Hondurasie tylko w Warszawie, Ursus to dzielnica Warszawy dla niewtajemniczonych.

Bez zastanowienie wdrożyłem plan B.

Ubrałem się w pidżamę (krótkie spodenki + t-shirt+klapki) włożyłem ciemne okulary i pobiegłem do samochodu. Mając w pamięci film „Blues Brothers” i ich słynny tekst „Jest noc, mamy pełen bak, ciemne okulary i misję od Boga” ciągle miałem nadzieję, że ten dzień nie będzie taki zły.

 

Do szpitala dotarłem o 13:55, w tym czasie pewnie zamówiona przeze mnie taksówka była gdzieś nad Kanałem La Mange.

Zaparkowałem auto i udałem się szybkim krokiem do Izby przyjęć. Jest to taka recepcja w szpitalu tylko nie ma tam na ogół ładnych pań i boy-ów do noszenia bagażu.

Po kwadransie skierowano mnie na oddział. I wicie co..? Udało mi się. Na 4 piętra oddziału tylko to moje było świeżo wyremontowane i przypominało to z serialu „M jak Plebania”.

Dostałem ładny dwu osobowy pokój z człowiekiem który był równie zdziwiony zaistniałą sytuacją jak ja. Może jednak w naszym kraju coś się poprawia?

Ja w szpitalu